Z jednej strony słyszę żeby się do sportu zdystansować. Nic na siłę. Robić to co się lubi i w tempie jakie się lubi. Sport ma sprawiać przede wszystkim dużo radości. I tak też zrobiłam w tym miesiącu w stosunku do biegania. Przerwałam z impetem cykl który regularnie stosuje od kwietnia czyli "czy się wali czy się pali wychodzę na trening biegowy w każdy pon,wt i środę".
Zamiast tego basen, rowerki, łyżwy i inne ciekawe aktywności. Niby wszystko w porządku. Niby jest całkiem fajnie. Jednak czegoś brakuje. Coś we wnętrzu krzyczy że to nie jest to. Uporczywe wołanie "wcale się nie męczysz" nie daje mi spokoju. I wtedy przypominam sobie no tak , nic tak jak bieganie mnie nie męczy. Z nim źle ale bez niego jeszcze gorzej. Nie mogę odczuć przypływu endorfin . Nie czuje tej satysfakcji jak po pełnym przebiegnięciu 5 km.
Dochodzę do wniosku że mój związek z bieganiem jest czysto patologiczny. Nienawidzimy się i kłócimy ze sobą ale nie możemy też bez siebie żyć. Bez niego nie mam już takiej frajdy. Bez niego nie czuje sportowego spełnienia. Także moi drodzy przestaje się dystansować. Wracam z impetem do Biegania które mnie męczy bo tylko ono potrafi dać mi radość :)
Czy da się biegać po lodzie :) ??? |