Słowo challenge jest ostatnio bardzo modne. Wszyscy stawiamy sobie coraz więcej wyzwań. Ja sama mam już kilkanaście. Zaczynając oczywiście od mojego wymarzonego przebiegnięcia 5 km w 35-30 minut, po odkładanie na miejsce rzeczy w domu lub dłuższe spacery z psem. Stawiamy sobie coraz więcej celi i wyzwań do osiągnięcia. Czasami zastanawiam się czy oczekuje tego odemnie środowisko czy sama jestem w stosunku do siebie taka wymagająca.
Fakt że staram się teraz być najlepsza w wielu kategoriach sprawia że czasami nie mam chwili dla siebie bo skoro wyzwaniem jest bieganie, przeczytanie kilku książek i tak dalej, to co tak naprawdę jest osobistą przyjemnością ?
Czy macie coś co sprawia wam radość ale w żaden sposób tego nie mierzycie, nie obiecujecie i nie planujecie ? :)
Ja nawet podczas ćwiczeń Yogi łapie się na tym że sprawdzam jaki postęp wykonałam w każdej asanie. Czy to już zakrawa na obsesje ?
A może czasami trzeba się wyłączyć iść gdzieś przed siebie i po prostu się wyłączyć :)